Polscy przedsiębiorcy, którzy postawili na baczność norweskich urzędników
Opublikowano: 2018-01-29 10:22:53 +0100
Lyngen Outdoor Center to ośrodek wypoczynkowy na dalekiej Północy założony przez dwóch Polaków. We wschodniej części wyspy Uløya, dokładnie 500 km za kołem podbiegunowym, kupili oni zrujnowaną fabrykę przetworów z dorsza i zrobili w niej centrum rekreacji.
Niby nic nadzwyczajnego, ale jak relacjonuje portal wp.pl, właśnie ci Polacy "postawili na baczność urzędników norweskiej gminy Skjervoy".
- Jak dotarło do mnie, co nawywijaliśmy to pomyślałem: koniec, idziemy do norweskiej ciupy - wspomina Artur Paszczak, współwłaściciel Lyngen Outdoor Center, w rozmowie z portalem wp.pl.
Problemy się zaczęły, kiedy pracownicy norweskiego urzędu podatkowego się zorientowali, że numer konta bankowego podany w formularzu rejestracyjnym firmy budzi wątpliwości.
- Bo z tym kontem to było tak: z lektury urzędowych poradników dwaj wspólnicy zrozumieli tyle, że aby zarejestrować firmę trzeba mieć konto bankowe. Jednocześnie, aby założyć konto bankowe trzeba mieć firmę. No i weź to załatw. Paszczak przyznaje, że rozpoczynając działalność w 2014 roku z radości działali trochę na wariackich papierach. Lyngen i wyspa Uloya mieści się na końcu świata, gdzie nawet nie diabeł, lecz dorsze i orki mówią dobranoc. Kto by tu drobiazgowo pilnował formalności, najpierw trzeba przetrwać w surowym klimacie - wydawało się przedsiębiorcom - czytamy w artykule wp.pl.
W końcu pewien Norweg i zarazem sąsiad Polaków doradził im, aby powiedzieli prawdę urzędnikom. Posłuchali i wysłali wyjaśnienie. Po kilku dniach dostali odpowiedź, że nie zostaną ukarani, ale mają sześć miesięcy na dostosowanie się do wymogów prawa. Jednak na piśmie się nie skończyło.
- Nie posiadając wszystkich urzędowych zgód przedsiębiorcy przebudowali instalację elektryczną i podłączyli się do prądu. Po kilku dniach na wyspie zjawił się wysłannik firmy energetycznej i nożycami przeciął kable. Kara, jaka groziła Polakom za uchybienie przekraczała 250 tys. zł. Kolejna afera wybuchła, kiedy gminny urzędnik ze zdjęć satelitarnych dopatrzył się, że rozpoczęto remont zrujnowanych zabudowań fabryki i sąsiednich domków. Potencjalna kara po raz trzeci groziła upadkiem nowo utworzonej firmy - opisuje portal.
Sprawa Polaków trafiła w końcu na forum gminy Skjervoy. Urzędnicy stwierdzili, że "choć ich samowola czyni wielkie zamieszanie, to Polacy robią więcej dobrego, niż złego", więc postanowili im pomóc.
- Urzędnicy uzgodnili, że miejscowy elektryk już zgodnie z formalnościami podłączy firmę do sieci energetycznej. A szef lokalnej firmy budowlanej, odłoży na chwilę większe kontrakty i przeprowadzi remont zgodnie z przepisami. Firma zatrudni też norweską księgową, która wyprowadzi rozliczenia na prostą - czytamy w artykule.
Mimo że po opłaceniu słonego rachunku za wszystkie usługi Polacy - jak sami twierdzą - nie zarobili na inwestycji ani złotówki, to czują satysfakcję z samej możliwości pracy w tak przyjaznym miejscu. Ponadto, firma otrzymała dotację z budżetu gminy z funduszy na innowacje.