Polskie Piekiełko. Czy Każdy Imigrant Jest Mitomanem?
Opublikowano: 2014-03-13 22:55:41 +0100
No i mamy, proszę Państwa, wiosnę. Miłą, ciepłą, energetyczną…
Parę dni temu siedziałam w kawiarnianym ogródku, chciwie wystawiając buzię do słońca, aż tu nagle słyszę...:
-Cześć
Uśmiechnęłam się niemrawo, panicznie przypisując twarz do jakichś miejsc czy zdarzeń.
-To ja, Grzechu…nie poznajesz?...wiesz, chodziliśmy na kurs razem…
Niezrażony moją niepamięcią ów Grzechu, rozpoczął radosny monolog. Brzmiało to mniej więcej tak:
W życiu nie poznałam, proszę Państwa, tylu inżynierów, ilu poznałam tu, w Oslo. Tylko, że ci jacyś tacy niepodobni do znanych mi inżynierów: mojego dziadka śp., czy inżyniera Karwowskiego („Czterdziestolatek”), czy mojej przyjaciółki inżynierki…jacyś tacy…no, ale może ja, humanistka, słabo znam się na tych inżynierach...
Życie jednak pokazało, że coś jednak było „na rzeczy”, że ten, to nie ma uprawnień, tamten znowu dyplomu, a jeszcze inny miał zamiar studiować. Trochę jak w tym ruskim kawale, kiedy to radio podawało, że w Moskwie rozdają mercedesy. Tylko, że to nie było w Moskwie, a w Erewaniu, nie mercedesy, tylko rowery i nie rozdają, tylko kradną.
Lubimy siebie, proszę Państwa, upiększać, przypisywać cudze zasługi; tym bardziej tu, na emigracji, gdzie nikt nas nie zna i w zasadzie jesteśmy anonimowi. Przynajmniej na początku. Okazuje się, że nie jesteśmy prekursorami w tym procederze.
Parę lat po wojnie, kiedy ludzie zaczęli wyjeżdżać na wczasy pracownicze, nagminnie wręcz udawali kogoś, kim nie są. Na dwa tygodnie nauczycielka zamieniała się w aktorkę, stoczniowiec w architekta, a malarz pokojowy udawał portrecistę. Dodawali sobie w ten sposób pewności siebie, gonili marzenia, kreowali rzeczywistość.
Jednak w takiej sytuacji jest w danej osobie jakiś fałsz, coś nie współgra; zdradza ją mowa ciała, sposób wysławiania się, tok rozumowania… Bo jeśli ktoś udaje kogoś, kim nie jest, rozdźwięk między prezentowanym wizerunkiem, a stanem wewnętrznym, otoczenie wychwytuje natychmiast. W relacjach z ludźmi sprawdza się najlepiej autentyczność.
Na emigracji jesteśmy dłużej niż na wczasach, o wiele dłużej. Wyrwani ze środowiska, próbujemy zaistnieć w nowej rzeczywistości, przypisując sobie często cudze zasługi, przekłamując rzeczywistość i chwaląc się na potęgę.
Stanisław Koper w „Polskim piekiełku - Obrazy z życia elit emigracyjnych 1939-1945” przytacza słowa polskich dam z towarzystwa, które to słowa znakomicie oddają emigracyjną atmosferę:
Ps. Inżynier posłużył mi w felietonie za przykład. To równie dobrze mógł być każdy inny zawód. Prześliczny, elegancki, mocny…
Za tydzień: ”Zgorzkniała pizda” Marii Sveland. Co mają Norweżki, a czego nam, Polkom, brakuje.
Kinga Pilsko Błażewicz | POLMEDIA (reporter@nportal.no)
Copyright © 2014 N PRESS| POLMEDIA. Wszelkie prawa zastrzeżone / All rights reserved
Uśmiechnęłam się niemrawo, panicznie przypisując twarz do jakichś miejsc czy zdarzeń.
-To ja, Grzechu…nie poznajesz?...wiesz, chodziliśmy na kurs razem…
Niezrażony moją niepamięcią ów Grzechu, rozpoczął radosny monolog. Brzmiało to mniej więcej tak:
-Chryste, znowu inżynier, westchnęłam w duchu.Bo wiesz, ja tu, no mówię ci, robię projekt, wiesz, głupie Norki, za free, ale wiesz, ja to inżynier jestem&hellip
W życiu nie poznałam, proszę Państwa, tylu inżynierów, ilu poznałam tu, w Oslo. Tylko, że ci jacyś tacy niepodobni do znanych mi inżynierów: mojego dziadka śp., czy inżyniera Karwowskiego („Czterdziestolatek”), czy mojej przyjaciółki inżynierki…jacyś tacy…no, ale może ja, humanistka, słabo znam się na tych inżynierach...
Życie jednak pokazało, że coś jednak było „na rzeczy”, że ten, to nie ma uprawnień, tamten znowu dyplomu, a jeszcze inny miał zamiar studiować. Trochę jak w tym ruskim kawale, kiedy to radio podawało, że w Moskwie rozdają mercedesy. Tylko, że to nie było w Moskwie, a w Erewaniu, nie mercedesy, tylko rowery i nie rozdają, tylko kradną.
Lubimy siebie, proszę Państwa, upiększać, przypisywać cudze zasługi; tym bardziej tu, na emigracji, gdzie nikt nas nie zna i w zasadzie jesteśmy anonimowi. Przynajmniej na początku. Okazuje się, że nie jesteśmy prekursorami w tym procederze.
Parę lat po wojnie, kiedy ludzie zaczęli wyjeżdżać na wczasy pracownicze, nagminnie wręcz udawali kogoś, kim nie są. Na dwa tygodnie nauczycielka zamieniała się w aktorkę, stoczniowiec w architekta, a malarz pokojowy udawał portrecistę. Dodawali sobie w ten sposób pewności siebie, gonili marzenia, kreowali rzeczywistość.
Jednak w takiej sytuacji jest w danej osobie jakiś fałsz, coś nie współgra; zdradza ją mowa ciała, sposób wysławiania się, tok rozumowania… Bo jeśli ktoś udaje kogoś, kim nie jest, rozdźwięk między prezentowanym wizerunkiem, a stanem wewnętrznym, otoczenie wychwytuje natychmiast. W relacjach z ludźmi sprawdza się najlepiej autentyczność.
Na emigracji jesteśmy dłużej niż na wczasach, o wiele dłużej. Wyrwani ze środowiska, próbujemy zaistnieć w nowej rzeczywistości, przypisując sobie często cudze zasługi, przekłamując rzeczywistość i chwaląc się na potęgę.
Stanisław Koper w „Polskim piekiełku - Obrazy z życia elit emigracyjnych 1939-1945” przytacza słowa polskich dam z towarzystwa, które to słowa znakomicie oddają emigracyjną atmosferę:
Hm…Mój Polak! Mój Polak jest doktorem, mój Polak jest adwokatem, mój Polak jest pułkownikiem - prześliczny, elegancki, mocny Polak…
Ps. Inżynier posłużył mi w felietonie za przykład. To równie dobrze mógł być każdy inny zawód. Prześliczny, elegancki, mocny…
Za tydzień: ”Zgorzkniała pizda” Marii Sveland. Co mają Norweżki, a czego nam, Polkom, brakuje.
Kinga Pilsko Błażewicz | POLMEDIA (reporter@nportal.no)
Copyright © 2014 N PRESS| POLMEDIA. Wszelkie prawa zastrzeżone / All rights reserved